×

:

Not a valid Time
To jest wymagane pole.

Zdjęcia obrabiam na monitorze graficznym, ale do netu sprawdzam na biurowym.

Bardzo popularnym jest pogląd, że przygotowując zdjęcia do publikacji w internecie, należy sprawdzać jak wyglądają na popularnych urządzeniach, jakich używają klienci, np telefony, laptopy i tanie, biurowe monitory. Częstym zjawiskiem jest umieszczenie na biurku monitora dodatkowego, który oprócz funkcji typu wyświetlanie bibliotek, narzędzi, służy do "podglądania" jak to będzie wyglądało w "necie". Podobnemu celowi służy otwieranie na telefonie. Czy taka metoda jest słuszna? 

Prześledźmy, od czego zależy przewidywalność. Jak zdjęcia zobaczą użytkownicy? Przygotowujemy zdjęcie i efekt finalny otwieramy na smartfonie. Zastanówmy się, czy jeśli zmienimy telefon, będzie ono wyglądało tak samo? Przecież wiadomo, że nie. Ekrany smartfonów różnią się między sobą. Jaka jest więc gwarancja, że klient będzie oglądał na takim samym jak my? No właśnie... W praktyce, jest wręcz przeciwnie, każdy będzie widział nieco inaczej. Częstą tendencją jest też wybieranie do "podglądu" smartfonów które wyświetlają "ładnie". Jednak przekonanie, że "ładne" wyświetlanie jest właściwe, jest z gruntu złe, bo widzimy "podkręcony" obraz w wyniku dostrojenia samego ekranu a nie jak wynika z prawdziwego wyglądu pliku.

Innym aspektem jest argumentacja, że pomimo różnic w sprzęcie konsumenckim, pewne cechy obrazu są wspólne i charakterystyczne, jak podbita jaskrawość i wysoka temperatura barwowa, dająca siną, niebieskawą biel. Tu też jest nieporozumienie, bo użytkownik jest zaadoptowany, przyzwyczajony do swojego ekranu i wcale nie widzi, że biel jest zbyt niebieska. W jego oczach jest czysto biała. Fotograf natomiast mając przed oczami lepszej klasy monitor, bardziej prawidłowo ustawiony, jest zaadoptowany właśnie do niego i rzut okiem na masowy monitor pomocniczy, widzi w dwójnasób owe niebieskie zabarwienie. Z tego w naturalny sposób powstanie przekonanie, że nasze zdjęcia w necie będą właśnie obarczone taką chłodną kolorystyką.

Co więc zrobić? Przede wszystkim, nie wierzyć swoim oczom, które są tyleż fenomenalnym, co fenomenalnie zwodniczym zmysłem. Zdjęcia należy publikować w internecie takie, jakimi one faktycznie są. Klienci, zadoptowani do swoich niebieskawych i jaskrawych ekranów automatycznie zdejmują te zniekształcenia mechanizmem adaptacji chromatycznej i błąd widzą dużo mniejszy niż fotograf "podglądając" na smartfonie. Ci natomiast z nieco lepszym sprzętem, będą widzieli bardzo podobnie jak u nas. Jeśli natomiast fotograf, popchnięty "siną" kolorystyką na, pożal się Boże, podglądzie, skoryguje materiały pod tym właśnie względem, zrobi de'facto niedźwiedzią przysługę i gotowego materiału nikt nie zobaczy jak wyglądał na monitorze fotografa.

 


 

Masz pytanie, wątpliwości albo sugestie do tego artykułu? Wyślij wiadomość

Opublikowano w: Monitory praktycznie